NL diary. Migawki październikowe.
- Nordic Lab 
- 3 lis 2024
- 7 minut(y) czytania

Publikując ten wpis, drży mi ręka i jeszcze trochę targają mną sprzeczne uczucia. W końcu jest to przestrzeń poświęcona przede wszystkim projektowaniu wnętrz - i chciałabym żeby tak zostało. Tymczasem ta seria postów, która będzie miała swoje 5 minut raz w miesiącu - na pewno wyróżni się spośród wszystkich innych, które do tej pory wypuściłam na światło dzienne. Przede wszystkim dlatego, że jak sama nazwa wskazuje - będzie to coś w stylu wspomnienia, czy też bardziej podsumowania ostatniego miesiąca, a więc i uchylenia skrawka mojej codzienności - przede wszystkim tej projektowo-wnętrzarskiej, choć zapewne gdzieniegdzie okraszonej szczyptą prywatnych kadrów. Zatem jednocześnie czuję i nadzieję i obawę - wciąż powtarzając sobie samej, że to normalne.
Mam jednak takie nieodparte wrażenie, że te artykuły w najlepszy sposób przekażą to, co ciężko zmieścić w 1 poście, czy 15-sekundowej rolce (choć taka chyba też jest już zbyt długa). Ufam, że okażą się one dobrym sposobem na to, by pokazać jak wygląda codzienność Nordic Lab od kuchni, czym właściwie wyróżnia się moja pracownia i na jakich założeniach się opiera (i dlaczego właśnie na takich) - oraz jak ja staram się je realizować w codziennym życiu. Bo przecież to jest właśnie sedno mojej pracy - projektowanie przestrzeni DO ŻYCIA, a nie dla samego projektowania. Może więc warto na swój sposób pokazać jak w praktyce ma się jedno do drugiego. Pewnie dla niektórych z Was będzie to też fajna okazja do tego, żebyśmy mogli się lepiej poznać i dzięki temu łatwej będzie Wam zdecydować, czy to przestrzeń dla Was. 
A poza tym ja już zdążyłam się zorientować, że pisanie, to mój ulubiony sposób na kreowanie historii - nawet jeśli nie jest to popularna praktyka (szczególnie w branży wnętrzarskiej), a inwestowanie czasu w bloga dla wielu się już po prostu "nie opłaca". Nie wiem czy się opłaca, czy nie. Wiem, że warto.
1/ Decyzja o wynajęciu biura zapadła dość spontanicznie. Podjęłam ją patrząc na morze. 2/ Ktoś tu chce pomóc przenosić rzeczy.
3/ W moim ciasnym pokoiku wydawało się tego tak dużo, a tu jakby się przerzedziło...urok kamienic?
Choć nie planowałam znalezienia biura dla NL w tym roku, od jakiś 3 tygodni jestem jego posiadaczką (gwoli precyzji: najemczynią). To zupełnie inny poziom pracy i nowy rozdział dla pracowni. Już teraz widzę ile korzyści płynie z takiego układu. Prawdopodobnie docelowo wygeneruje to trochę inny sposób pracy nad projektem niż dotychczas, ale na razie się tej całej sytuacji po prostu bacznie przyglądam :-)
Bardzo ważna jest dla mnie jednak świadomość, że NL ma swoje miejsce - miejsce, gdzie mogę się z Wami spotykać, pracować nad Waszymi wnętrzami, omawiać inspiracje, rozwiewać wątpliwości i oczywiście przygotowywać dla Was prezentacje materiałów. Wciąż uważam, że jest to jeden z najważniejszych elementów całego procesu, którego organizacja była dotychczas dużym wyzwaniem. Teraz jest dużo prościej i z radością obserwuję, że jest to kreatywny i inspirujący czas również dla Was.
1/ Kiedy dostawa mebli wciąż się opóźnia, ale właśnie znalazłeś śliczną vintage-lampkę do nowego biura i już nie jest to takie straszne.
2/ Czekam na pierwsze spotkanie w nowym miejscu. 3/ Czy kiedyś wspominałam, że kocham mozaiki? 4/ "Trzy rysunki to pójdzie nam szybko (...) pani Agnieszko, naprawdę minęły już 4 godziny??" 5/ Kiedy zwykłe miejsce pracy staje się rodzajem sztuki. 6/ Dylematy.
Ostatnie 2 miesiące są bardzo intensywne, przede wszystkim projektowo, ale też szkoleniowo. Na tapecie mam między innymi piękne retro kuchenki - z którymi od kilku tygodni zapoznaję się nieco bliżej. W moich SM mogliście złapać relację z Targów Warsaw Home, w której pokazywałam Wam projekty marki Lofra - mającej w swojej ofercie zarówno kuchnie indukcyjne, jak i gazowe. Obejrzenie tych kuchenek z bliska okazało się być dla mnie zaskakującym, ale też ważnym doświadczeniem. Kuchnie zachwyciły mnie swoimi kolorami i formą, ale jednocześnie zabrakło mi w tej propozycji dbałości o detal. Kto śledził relację, ten wie, że poszło o gałki. Choć wykonane z mosiądzu - dla mnie - niestety - na żywo wyglądały zbyt plastikowo. Niestety nie udało mi się ustalić skąd taki efekt (być może zostały wykończone jakimś mało szczęśliwym lakierem?). Jest to oczywiście moja subiektywna opinia, którą nie polecam się sugerować, a raczej wyrobić sobie własną. To co jednak chcę podkreślić, to fakt, że nawet produktów z wyższych półek cenowych (a może szczególnie takich) nie powinno się oceniać tylko na podstawie zdjęcia (a już na pewno nie podejmować na tej podstawie decyzji o zakupie). Dlatego jeśli jest taka możliwość - znajdźcie showroom z wystawą, lub jedźcie np. na takie targi - na to naprawdę nie warto żałować czasu. Kilka tygodni, czy miesięcy poświęconych na poszukiwania idealnego produktu naprawdę nie jest takie straszne w perspektywie faktu, że ten produkt zostanie potem z nami na lata. P.S. Alternatywne kuchnie wolnostojące mają w swojej ofercie na przykład takie marki jak Vestfrost, Smeg, czy mój ukochany Lacanche ale to już materiał na osobny post.
1/ Lofra jest silną pozycją na rynku jeśli chodzi o kuchnie wolnostojące i są one piękne, choć wg. mnie nie jest to propozycja dla szczególarzy. 2/ Moment w którym poczułam, że warto było jednego dnia przejechać 600km. Houseloves było wielką inspiracją od zawsze, a spotkanie i możliwość rozmowy z Karoliną - bezcenna. 3/ Coraz więcej klientów otwiera się na vintage, a ja im ochoczo kibicuję.
Możliwość pracy nad kilkoma projektami jednocześnie jest wspaniałą okazją do tego, żeby doświadczyć jak potrafimy się od siebie różnić - i jak odmiennych rozwiązań potrzebujemy - nawet jeśli dotycząc one powszechnych problemów wnętrzarskich. Mam wrażenie, że takim przykładem jest chociażby wolnostojąca wanna: dla niektórych wybawienie - dla innych idealny przykład braku funkcjonalności. Podobnie jest z prysznicem typu "walk-in" - tak mocno zdemonizowanym i pożądanym jednocześnie. A tymczasem wszystko rozchodzi się o odległości - i to one w dużej mierze będą miały ostatnie słowo w podjęciu decyzji na temat tego, czy dana rzecz jest funkcjonalna, czy też nie. O ile w przypadku szerokości szyby jest prosto - po prostu powinna mieć minimum 120 cm szerokości, żeby nie chlapała woda - o tyle jeśli chodzi o wanny - rzecz już się komplikuje. Tutaj dużo trudniej określić ten moment, w którym to rozwiązanie zaczyna (i przestaje) być funkcjonalne. W praktyce chodzi o to, żeby sprzątanie wokół takiej wanny było nie tylko możliwe, ale też w miarę wygodne - a to już jest naprawdę mocno indywidualna sprawa. Internet jest pełen nieszczęśliwych projektów, w których wanna wolnostojąca została dosłownie "wciśnięta" w jakąś mikroskopijną wnękę, wyłożoną oczywiście pięknymi płytkami, albo bajeranckim oświetleniem - w związku z czym wizualnie wszystko nam się składa - i to na tyle, że potrafimy o tej funkcjonalności zapomnieć. I jak przyjdzie co do czego, to finał może się okazać wyjątkowo bolesny, bo po prostu pewnych zakamarków nigdy się w tej sytuacji dokładnie nie wysprząta. Ludzie z bogatą wyobraźnią mogą w tej sytuacji odczuwać pewnego rodzaju niepokój :-) A jaka odległość jest wygodna wokół tej wanny? Dla jednych duża - dla innych może być mniejsza. Polecam odwiedzić najbliższy salon łazienek (dopytajcie czy mają tam jakąś wolnostojącą wannę) - i sprawdzić: obejść wannę dookoła, zwizualizować sobie jej czyszczenie, wyobrazić sytuację, w której sięgasz (oczywiście mokrą ręką) po słuchawkę od baterii podłogowej. Przeszkadzają Ci te kropelki wody, które właśnie spadły na tę podłogę, czy w ogóle nie masz pojęcia o czym mówię?
1/ Jesień jest szczególnie inspirująca. Fajnie mieć jej trochę za oknem. 2/ Układanie moodboardów ma coś wspólnego z medytacją.
3/ Dzień objazdowy to intensywny czas, pełen wrażeń. Można np. wejść do wanny i sprawdzić, czy jest wygodna.
Pytacie mnie czasami jak idzie nasz prywatny remont - cóż, nie wiem czy "idzie" to dobre słowo - powiedziałabym, że raczej sobie "tupta" - choć na pewno się jeszcze się nie zatrzymał. Kto mnie trochę bliżej zna, ten wie że takie rzeczy u mnie trwają i trwają :-)
Niektórzy twierdzą, że żyję w nieustannym remoncie, a ja po prostu z ostrożnością podejmuję decyzje i dobieram rozwiązania. Pewną przeszkodą jest też oczywiście brak czasu na dokładniejsze zaplanowanie niektórych rzeczy, albo konieczność zwiększenia budżetu - wszyscy wiemy jak jest z remontami. Ale ostatnio ukończyliśmy kolejny etap - czyli remont narożnika w przedpokoju. Po pomalowaniu ścian na dwa kontrastujące kolory, przywiesiliśmy wreszcie zdjęcia i obrazy, a potem wstrzymaliśmy oddech z wrażenia, kiedy pojawiła się ona - piękna, drewniana stara komoda, która była w rodzinnym domu mojego męża przez jakiś czas, a teraz przywędrowała do nas. Mamy już regał z tej kolekcji, więc teraz rodzeństwo jest w komplecie :-) Czasem jest tak, że wystarczy jeden mebel żeby "zrobić" wnętrze. Ale musi to być mebel z duszą - najlepiej taką, która już trochę przeszła. Wiem, że ta komoda może nas przeżyć i służyć dalszym pokoleniom. Wiem, że za 10,15, 20 i 50 lat wciąż będzie piękna - ba - będzie jeszcze bardziej wartościowa niż jest teraz - a to szalenie motywuje i uczy doceniać ludzką pracę. Podarowanie drugiego, czy trzeciego życia jest możliwe - i do znudzenia będę mówić, że warto, ponieważ to wciąż jest dobre i piękne - nie mówiąc już o tym, że w dobie mebli z kartonu, te z drewna są i zawsze już będą jakością premium. Podpytajcie więc rodziców, czy dziadków, zajrzyjcie na strych, czy do piwnic - może są tam jakieś perełki, o których świat zapomniał? Moją komodę (i całą serię tych piękności) możecie zobaczyć tutaj.
1/ Ostatnio jakoś więcej czasu spędzam w korytarzu. 2/ Kiedy nie musisz wybierać między funkcjonalnością, a pięknem, bo ktoś potrafił to połączyć. 3/ Nie ryzykujemy, że "jakoś się zgra" - sprawdzamy. 4/ Gdy wejście do biura jest jednocześnie przejściem do innego świata. 5/ Kiedy miało być "raczej minimalistycznie", ale jesteś vintage-freakiem, więc musisz dodać chociaż retro lampkę 6/ Ja już wiem po co mi to biuro poza domem było - można bezkarnie zostawić bałagan i udawać przez cały weekend, że go nie ma.
Październik od jakiegoś czasu stał się moim ulubionym miesiącem w ciągu roku. Nie wiem czy to przez wzgląd na specyficzną aurę i światło, jakie mam wrażenie można zobaczyć tylko właśnie w tym czasie, czy może po prostu człowiek z wiekiem uczy się doceniać te wszystkie kolory i zmieniający się świat?
Jesień jest dla mnie obecnie najbardziej inspirującą porą roku i wciąż się zastanawiam jak mogłam jej kiedyś nie lubić. Przed nami listopad i grudzień - czas w którym Hygge rozsiądzie się u nas na dobre, a więc i nasze wnętrza zmienią się trochę pod tym kątem - nabiorą przytulności, miękkości i zapachu herbaty z imbirem, być może wieczorami rozbłysną światłem zróżnicowanego oświetlenia, lub przeciwnie - zostaną otulone tylko nastrojowym blaskiem świec. Jedne będą miały dźwięk nastrojowej muzyki, inne szeleszczących kartek książki. Każdy ma swój własny, najlepszy sposób na Hygge. Jaki jest Wasz? Myślicie, że mój nowy cykl "NL diary" by się w niego wpasował? :-)














































Komentarze