Po co Ci ten cały nadzór autorski?
- Nordic Lab
- 26 kwi 2024
- 8 minut(y) czytania

Od samego początku swojej projektowej drogi, wiedziałam przynajmniej 2 rzeczy: po pierwsze - że droga będzie długa i wyboista, a po drugie: że od samego początku będę chciała prowadzić nadzory autorskie.
Pierwsze projekty w tym trybie były przeze mnie prowadzone kompletnie intuicyjnie, metodą "prób i błędów" - co z czasem dało mi przekonanie o tym, że tych błędów było zdecydowanie więcej. Jak się okazało - to, co ja rozumiałam poprzez "nadzór autorski" niekoniecznie było jednoznaczne z jego pierwotnym zamysłem, choć o tym dowiedziałam się trochę później, kiedy już kilka takich nadzorów miałam za sobą. Dzisiaj - z perspektywy czasu uważam, że były to cenne doświadczenia, które zdecydowanie w największym stopniu wpłynęły na mój projektowy rozwój. Ale od początku...
Czym tak naprawdę jest nadzór autorski?
Z definicji jest to po prostu sprawowanie czynności przez autora projektu, których celem jest zachowanie zgodności tegoż projektu z realizacją, oraz w razie konieczności, wprowadzanie rozwiązań zamiennych.
Wyobraź sobie taką sytuację: właśnie skończyliście pracę nad projektem, otrzymałeś dokumentację techniczną, no i teraz przystępujesz do realizacji projektu. Skoro go masz, to teraz powinno pójść gładko, prawda? Okazuje się, że niekoniecznie. A to dlatego, że czeka Cię teraz:
wysyłanie zapytań ofertowych i ich porównywanie
zorganizowanie wszystkich wykonawców
stworzenie harmonogramu prac wykończeniowych
porównywanie cen różnych dostawców, złożenie zamówień, zakup materiałów
ogarnięcie logistyki (jest tu ktoś, kto lubi rozmawiać z kurierami?)
techniczne rozmowy z wykonawcami
wizyty na budowie w celu sprawdzenia, czy wszystko przebiega zgodnie z planem
wymyślenie rozwiązania, jeśli na budowie wybuchnie jakiś "pożar".
i wiele innych...
i teraz prawdopodobnie Cię zaskoczę. Te wszystkie obowiązki nie wchodzą w zakres nadzoru autorskiego, ale w dużo szerszą usługę, jaką jest zastępstwo inwestorskie - czyli tak naprawdę "realizacja pod klucz". Właśnie tak wyglądały moje pierwsze nadzory autorskie. Bo nie wiedziałam do końca co wchodzi w zakres nadzoru, a co już nie. Bo chciałam mieć wszystko pod kontrolą. Bo nie wiedziałam, że jest coś takiego jak zastępstwo inwestorskie. Bo chciałam doprowadzić realizację do szczęśliwego końca. Bo choć bywało ciężko i nieraz miałam poczucie, że nie dam rady - czułam, że to rozwija mnie dużo bardziej, niż jakakolwiek teoria. Wielu projektantów nie ma zastępstwa inwestorskiego w swojej ofercie - co mnie szczególnie nie dziwi, ponieważ jest to naprawdę wymagająca sporo zachodu działalność, a przy tym mocno stresująca - w końcu wszystko jest w tym przypadku na głowie projektanta. W Nordic Lab też aktualnie nie zajmuję się zastępstwami (kto wie, może kiedyś?), ale za to nadzorami autorskimi już tak. I są to rozszerzone nadzory, których model opracowywałam na przestrzeni blisko 3 lat, a dziś jest on rodzajem pewnej hybrydy pomiędzy nadzorem autorskim, a realizacją pod klucz.
Wielu ludzi myśli, że nadzór autorski to "tylko" wizyty na budowie...
...i właśnie z nimi głównie utożsamiają tę usługę. Wizyty te oczywiście wchodzą w zakres nadzoru, ale tak naprawdę zaczyna się on już na długo, długo przed rozpoczęciem realizacji. Sam rodzaj pracy nad projektem jest już nieco inny - przynajmniej w moim przypadku to chociażby więcej telefonów do wykonawców, więcej uzgodnień, planów - jeszcze na etapie samego projektowania. Ponieważ nadzory pełnię tylko i wyłącznie nad swoimi ekipami, mogę już mniej więcej zaplanować kto co będzie wykonywał (w dużej mierze zależy to od wolnych terminów wykonawców) - a w związku z tym dużo wcześniej rozmawiać z potencjalnym wykonawcą o konkretnych zagadnieniach, dotyczących stricte projektu nad którym aktualnie pracuję.
Dzięki temu kiedy przychodzi dzień rozpoczęcia prac na budowie - oszczędzamy mnóstwo czasu, bo każdy z wykonawców już wie czego się spodziewać - właśnie dzięki temu, że poniekąd uczestniczył w procesie powstawania projektu.
Dlaczego nie pełnię nadzoru nad nieznanymi wykonawcami?
Żeby było jasne - w ten sposób działa większość projektantów wnętrz, a jeżeli jest to dla Ciebie niezrozumiałe, to zapewniam Cię, że po przeczytaniu tego akapitu, przestanie takie być. Popatrz: Ty jako klient masz prawo wymagać, że w ramach nadzoru to ja zadbam o to, ażeby realizacja przebiegła zgodnie z założeniami projektu. To jest część tej pracy. W związku z tym jestem za to w jakiejś części odpowiedzialna. Ale realizacją zajmują się ludzie, którzy są niezależnymi osobami. A za to co robią, kim są, jak pracują, jakie mają umiejętności, czy przychodzą na czas - już odpowiedzialna być nie mogę. Myślę, że chyba nie muszę przytaczać tych wszystkich niesamowitych historii, które mają miejsce na budowach a ich sprawcami są wykonawcy - doskonale wiesz o czym mówię. Mam nadzieję, że widzisz teraz wyraźnie powód dla którego pracuję na tym polu tylko ze swoimi. Czy to oznacza, że oni nigdy nie popełniają błędów? Oczywiście, że nie, to przecież też ludzie. Ale wiem, że nawet jeśli jakieś niedociągnięcie się wydarzy - to będzie to zauważone w porę. Wiem też, że w takiej sytuacji wykonawcy będą razem ze mną szukać rozwiązania - i ono się znajdzie. Ci ludzie dobrze wiedzą, że projektant wnętrz i wykonawca - grają do jednej bramki. Muszą więc przede wszystkim sobie nawzajem ufać i się wspierać. Ot, cała tajemnica udanej realizacji.
Na budowę marsz!
W moim przekonaniu praca projektanta wnętrz nie może polegać tylko i wyłącznie na samym projektowaniu. Jest to tak dynamicznie rozwijająca się branża, że zwyczajnie nie można sobie na to pozwolić. Dlatego nieodłączną częścią tego zawodu jest nauka, nauka i jeszcze więcej nauki. A ta może przybierać różne formy: szkolenia, warsztaty, targi, książki, webinary, dodatkowe kursy, czy podcasty branżowe. Wszystkie te formy bardzo lubię i praktykuję na co dzień, jednak z całą pewnością mogę powiedzieć, że nic tak nie uczy, jak... budowa! To właśnie tam następuje konfrontacja tego co miałeś w głowie - z rzeczywistością. Osobiście wiele razy wylądowałam na tym etapie miękko, ale bywało też, że o mało nie roztrzaskałabym się z hukiem (a raczej mój klient, a ja z nim). Dlaczego się nie roztrzaskałam? Bo mój zaufany wykonawca w porę zwrócił mi uwagę i pomógł rozwiązać dany problem.
Budowa jest jak żywy organizm, to po prostu kopalnia wiedzy - i pamiętam swoje początki, kiedy byłam na etapie kompletowania swoich ekip, poznawania kolejnych wykonawców, konfrontowania swoich pomysłów z ich wiedzą. Pchałam się gdzie popadnie (jeździłam na budowy również bez nadzoru, tylko po to, aby móc się poprzyglądać, popytać i oczywiście poprzeszkadzać ;-)). Te doświadczenia sprawiły, że zaczęłam zupełnie inaczej postrzegać dokumentację projektową. Dzisiaj wiem, że jest ona przede wszystkim dla wykonawców - i to im ma służyć. Jej zadanie jest proste - ma pomóc specjalistom zrealizować projekt. Trzeba ją więc tak opracować, aby była prosta, przejrzysta i czytelna - a jednocześnie, aby nie brakowało w niej potrzebnych informacji. Na przestrzeni lat moja dokumentacja wciąż ewoluowała (i jeszcze trochę ewoluuje), ale dzisiaj (w końcu!) słyszę na jej temat bardzo pozytywne opinie - i to od samych zainteresowanych, czyli wykonawców właśnie. Wiem jednak, że ten progres nie byłby możliwy bez tych wszystkich cennych rozmów i spotkań z nimi. To oni pokazali mi, że warto czasem pomyśleć rewersem - jak wykonawca. Albo przynajmniej do niego zadzwonić i zapytać co sądzi o danym pomyśle.
Jak wygląda nadzór autorski w Nordic Lab i dlaczego właśnie tak?
Kiedy zaczęłam rozróżniać nadzór autorski i zastępstwo inwestorskie, poczułam się jakbym stanęła w bardzo dużym rozkroku. Mając świadomość ciężaru, jaki niosła ze sobą realizacja pod klucz, nie chciałam się w nią pchać tak od razu (wciąż uważam, że na to jeszcze za wcześnie). Jednocześnie nadzór autorski jako taki - po prostu mnie nie satysfakcjonował. Chciałam czegoś więcej. Chciałam być w tę realizację bardziej zaangażowana, nie tylko z uwagi na możliwość rozwoju - to po prostu za każdym razem sprawiało mi ogromną frajdę. Postanowiłam więc stworzyć swój własny - rozszerzony model Projektu z Nadzorem Autorskim, który od samego początku zakłada zaangażowanie wykonawcy - jeszcze na etapie prac projektowych (np. podczas pierwszych oględzin projektowanego mieszkania). Co oprócz tego robię? Organizuję wykonawców, tworzę harmonogram, pilnuję zamówień, pomagam je składać i oczywiście doglądam prac na budowie, a potem raportuję postępy klientom. Wykonuję też mnóstwo telefonów i maili - uzgadniając z poszczególnymi wykonawcami wszelkie techniczne aspekty (i nie tylko). Taki model pracy jest dużo bardziej angażujący niż powszechny nadzór autorski, ale dla mnie - dużo bardziej satysfakcjonujący i zwyczajnie dający wewnętrzny spokój, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Po prostu lubię tak pracować. Umiem tak pracować. I chcę tak pracować :-)
Czy to oznacza, że możesz wyjechać na wakacje i wrócić na gotowe?
W lipcu rozpoczynam nadzór, podczas którego moi klienci wyjeżdżają na wakacje, a cała realizacja będzie na mojej głowie. Czy wrócą na gotowe? Raczej nie (za krótko wakacje wykupili ;-)). Czy czują z tego powodu niezadowolenie? Zdecydowanie nie. A co czują?
Spokój. Wykańczanie mieszkania, czy domu to nie program telewizyjny - i moi klienci dobrze o tym wiedzą. To czasochłonna, trudna w organizacji operacja. Ale jeśli powierzysz ją specjalistom - będzie trochę mniej trudna. I to jest moje zadanie - wspierać, pomóc, czuwać. Tak, żeby klient mógł w spokoju poczytać na plaży. Tak, żeby wykonawcy wiedzieli co mają robić. Tak, żebym ja mogła spokojnie położyć się spać. Tę konkretną realizację podzieliliśmy na etapy - które wcześniej wspólnie zaplanowaliśmy. Jeśli nie będzie żadnych niespodzianek (budowa czasami potrafi być nieprzewidywalna), to klienci powrócą w trakcie prac, ale najgorsze będziemy mieć za sobą.
A co na to wszystko wykonawcy?
Z przykrością czytam czasami komentarze innych projektantów wnętrz, którzy żalą się, że jakiś wykonawca ich "zrównał z ziemią", wymyślając przeróżne epitety pod ich adresem, albo co gorsza - podważył ich pomysły przy kliencie, sugerując kompletny brak kompetencji (podczas gdy prawdą było, że po prostu nie chciał, bądź nie potrafił czegoś wykonać). Znam ten ból i byłam w tym miejscu. Cóż, jedyną słuszną receptą jest po prostu... otrzepać się z kurzu (po wyjściu z budowy warto - szczególnie, jeśli idziesz jeszcze do ludzi) - i się nie poddawać. Szukać wsparcia wśród innych projektantów wnętrz, nie bać się poznawać kolejne ekipy. Bo wiem, że są wykonawcy, którzy lubią współpracować z projektantami wnętrz i bardzo sobie takie współprace cenią. Ja takich znalazłam (choć co się naszukałam to moje :-)), ale nie myślcie, że te udane realizacje to zawsze jest "tylko" kwestia dobrego projektu, czy "tylko" świetnych fachowców. Jeszcze raz powtórzę: to transakcja wiązana. Ważny jest zarówno dobry projekt, rzetelny, zaangażowany wykonawca i jeszcze zaufanie pomiędzy nimi - wtedy ta budowa po prostu sama się robi :-)
Dlaczego w dobie PDF-ów i kodów QR drukuję dokumentację?
Jestem - i zawsze byłam - zwolennikiem prostoty: nie widzę sensu niepotrzebnie czegoś komplikować, tylko dlatego, że większość robi coś teraz inaczej niż ja.
Tak jest między innymi z dokumentacją. Mało projektantów ją drukuje. Ja również miałam taki moment - wówczas wysyłałam dokumentację mailem - zarówno do wykonawców, jak
i do klientów. A potem zobaczyłam jak bardzo to nie działa.
Zaczęłam się zastanawiać nad tym czego właściwie wymagam i z kim chcę pracować. Na czym zależy mi bardziej? Czy na tym, żeby Pan Heniu odczytał maila (a potem mi jeszcze na niego odpisał), czy raczej na tym, żeby idealnie położył płytki? Pomyślałam rewersem. Czy wśród tego kurzu, pyłu i resztek kleju, ktoś będzie patrzył w ekran telefonu, tabletu, lub komputera (o zgrozo), żeby sprawdzić jakiś wymiar, albo kierunek układania podłogi? Czy sama bym tak robiła? No nie! Czy wolałabym mieć to wszystko obok, elegancko porozkładane na planszach A-3, żeby w razie czego dopisać jakąś notatkę ołówkiem, albo coś sobie po swojemu rozrysować? Oczywiście, że tak. O ileż jest to bardziej wygodne. O ileż bardziej przybliża to do dobrego efektu końcowego. Bo widzisz, to jest proste: narzędzie ułatwiające pracę wykonawcy, sprawia, że realizacja idzie sprawniej i przyjemniej. A sprawna i przyjemna realizacja to zadowolony klient. A zadowolony klient, to zadowolona ja. Dla mnie Pan Heniu nie musi się znać na mailach i kodach QR. On ma się znać na układaniu płytek i fajnie jakby robił to z zaangażowaniem i uśmiechem na ustach. Jeśli mogę się do tego przyczynić - i to w tak banalny sposób, jakim jest wysyłanie projektu do druku - to nie widzę powodu, dla którego miałabym tego nie robić.

Największa zaleta nadzorów autorskich
To oczywiście możliwość nieustannego rozwoju i doświadczanie na własnej skórze, jak to co zaprojektowałeś, staje się rzeczywistością. To niesamowite, cenne i wzruszające doświadczenie. Każda budowa jest inna. Każdy projekt jest inny. Każda realizacja uczy czegoś nowego - i wzbogaca w nową wiedzę i przeżycia...
...i to chyba jest to, co w tym wszystkim najbardziej lubię!

Comments