Czas podsumowań, nie tylko roku 2023. Czyli skąd pomysł na Nordic Lab i jak ja się tu w ogóle znalazłam :)
- Nordic Lab
- 1 sty 2024
- 10 minut(y) czytania
Chociaż ciężko mi w to uwierzyć - w maju miną 3 lata odkąd prowadzę własną działalność. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się iż tyle się przez ten czas wydarzy. Założenia, które wymyśliłam sobie w okresie przygotowawczym (jakieś pół roku przed zarejestrowaniem firmy) nierzadko były zupełnie odmienne od rzeczywistości... choć dzisiaj nie jest to dla mnie żadnym zaskoczeniem. Zdążyłam się już przekonać, że prowadzenie własnej firmy to po prostu przygoda, czasem jazda bez trzymanki, a zmiany są zwyczajnie nieuniknione, jeśli chcesz się rozwijać. I choć wciąż często zmagam się z różnego rodzaju obawami, a mój umysł praktycznie ciągle kręci się jak kołowrotek chomika (przedsiębiorcy - wy wiecie) - absolutnie uwielbiam swoje życie zawodowe i idę po więcej :-)
Ten blog jest dla mnie przede wszystkim przestrzenią, dzięki której możemy się lepiej poznać. Dlatego postanowiłam, że uchylę Wam rąbka tajemnicy i opowiem trochę o sobie - o tym jak to się stało, że zaczęłam projektować wnętrza, skąd pomysł na Nordic Lab i co było wcześniej... bo coś było (niektórzy może pamiętają). Przyznam, że czuję się trochę onieśmielona, ale z drugiej strony - ja też lubię wiedzieć kto tak naprawdę stoi za danym projektem, wydarzeniem, pomysłem. A na końcu tego sznurka zawsze jest jakiś człowiek. Lubimy wiedzieć kto nim jest i skąd się wziął. Dlatego dzisiaj, w ten szczególny poniedziałek, wykładam karty na stół i dzielę się z Wami moją historią. Jest trochę inna niż większości projektantów wnętrz, ale czas w którym się tym przejmowałam na szczęście minął bezpowrotnie. Dziś znam siebie i wartość tego co robię - bo wielokrotnie słyszałam, że ma to sens (w tym miejscu - Bogu dzięki za 30 urodziny. Chyba faktycznie coś się wtedy człowiekowi w głowie przestawia i przestaje biadolić, a skupia się na działaniu i swoich mocnych stronach. No i wreszcie uczy się przyjmować komplementy. U mnie przynajmniej tak było).
Na początek trochę liczb.

W tym artykule chcę Wam opowiedzieć o najważniejszych doświadczeniach i refleksjach, które nosiłam ze sobą przez te kilka lat. To były lata wielu radości, ale też wylanych łez. Przede wszystkim zaś był to czas, w którym musiałam uczyć się wychodzić ze swojej strefy komfortu i być gotowym na nowe. A w moim przypadku to nowe przyszło tak naprawdę dopiero po 23 latach.
Wszystko zaczyna się w głowie.
Kiedy byłam na 4 roku studiów, moja przyjaciółka Zuza zagroziła mi, że "albo wreszcie zrobię coś z tym projektowaniem, albo...(i tu właśnie nie pamiętam czym było to "albo", jednak musiało być na tyle mocne, że podziałało - ale o tym za chwilę).
Bo musicie wiedzieć, że wcale nie studiowałam architektury na Politechnice, ani architektury wnętrz na Akademii Sztuk Pięknych. Bang.
Ciekawe ile osób właśnie wyszło z bloga i przeniosło się na Onet. Ty jednak postanowiłeś zostać, skoro czytasz te słowa - więc po pierwsze dziękuję (!), a po drugie - zaraz wszystko opowiem.
Po maturze nie bardzo wiedziałam co chcę robić. Miałam różne pomysły, interesowała mnie m.in. psychologia, dziennikarstwo, muzyka, no i architektura - ale na tamtym etapie ograniczało się to tylko do przeglądania Internetu, książek, albo włóczenia się bez końca po mieście i podziwiania zabytkowych kamienic (moja wielka miłość do dziś). Koniec końców zdecydowałam się na tzw. "gap-year", podczas którego dużo pracowałam, ale miałam też czas na przemyślenia. Imałam się różnych zajęć - głównie uczyłam grać na fortepianie (bo cała moja dotychczasowa edukacja to była edukacja muzyczna, a moim głównym przedmiotem był właśnie fortepian), opiekowałam się dziećmi, albo sprzątałam domy - i w większości przypadków były to domy dość zamożnych osób, co nie jest bez znaczenia jak się za chwilę przekonacie. Szczególnie pamiętam jedno popołudnie, w którym właścicielka jednego z domów zostawiła mnie samą na całe popołudnie, bo miała do załatwienia swoje sprawy. Jej dom miał 3 poziomy. Ogarnięcie go zajmowało przynajmniej pół dnia, ale było przyjemne (szczególnie jak się puszczało muzykę na cały regulator i śpiewało do trzonka od mopa). Tamtego dnia jednak całkiem sprawnie wyrobiłam się z robotą i pozostało mi czekać aż wróci Pani domu. Miałam więc czas na... zwiedzanie. Musicie wiedzieć, że jej dom był (i jest nadal) piękny. Tam po prostu wszystko ze sobą grało, było harmonijne, przyjemne dla oka. Krążyłam po pokojach i po prostu chłonęłam to, co się w nich znajdowało. Zaczęłam analizować, co sprawia, że przebywanie w tym domu jest takie przyjemne. Potem robiłam to już za każdym razem, kiedy tam byłam - i nie tylko tam. Odtąd analizowałam każde nowe pomieszczenia, w których się znalazłam.
To było niczym narkotyk, po prostu uruchamiał mi się w głowie jakiś guzik i zaczynałam się zastanawiać nad tym co mnie otacza: układem funkcjonalnym, jak można by było zrobić to inaczej. Brałam pod lupę kolory, faktury, materiały, rozwiązania funkcjonalne. Obserwowałam życie tych rodzin, to jak się poruszają po domu, jakie mają nawyki, rytm życia. Z ogromną satysfakcją doświadczałam, jak ludzie w różny sposób żyją - i jak odmiennych rozwiązań potrzebują i pragną. Uczyłam się (w praktyce) jak konserwuje się różnego rodzaju materiały takie jak drewno, czy marmur. Szybko założyłam notatnik, w którym skrzętnie zapisywałam wszystkie moje ważne odkrycia i wnioski. Mam go z resztą do dziś.
Tak minął rok, a ja poczułam, że upłynął zdecydowanie zbyt szybko. Przyszedł moment podjęcia decyzji odnośnie studiów, a ja wiedziałam, że jestem w kropce. Choć własny pokój remontowałam chyba 4 razy, a dla przyjemności czytałam Neuferta (to taka biblia architektów) - nie byłam gotowa na zmiany. Musicie wiedzieć, że jak człowiek całe życie robi to samo, to ciężko uwierzyć, że możesz nadawać się do czegoś innego. Na fortepianie zaczęłam grać w wieku 3 lat. Moja mama jest pianistką, naturalnym wyborem było więc pójście do szkoły muzycznej, choć nigdy nikt mnie do niczego nie zmuszał. I żeby było jasne: kocham grać na fortepianie. To jak łapanie oddechu po totalnej zadyszce. Nigdy nikt mi tego nie odbierze.
No więc w tamtym czasie - koniec końców wylądowałam znów w tym samym środowisku muzyków. Rozpoczęłam studia w Akademii Muzycznej im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu i z sukcesami je ukończyłam. To było 5 lat morderczej pracy, ćwiczenia po 8 godzin dziennie (albo więcej), wstawania o świcie i wracania do domu tylko po to, żeby się przespać, a rano znów wsiąść w pociąg i zacząć zabawę od nowa.
Powiem to: było fajnie, ale cholernie ciężko. Ale jestem wdzięczna za ten czas, choć był taki moment w moim życiu, że uważałam go za stratę czasu. Teraz podchodzę do tego inaczej.
Wiem, że te studia nauczyły mnie ciężkiej pracy. Samoorganizacji, planowania, dyscypliny
i dokładności. Wrażliwości na sztukę i drugiego człowieka. Pracy pod presją czasu
i radzenia sobie ze stresem i krytyką. Uczyły też uważności.
No i poznałam wyjątkowych ludzi, z wieloma z nich utrzymuję kontakt do dzisiaj.
Wspomniana wcześniej Zuza jest jedną z takich osób. To ona kopnęła mnie w wiadomo co
i zmotywowała do działania. Na 4 roku studiów zapisałam się na roczne zajęcia
w Regionalnym Ośrodku Edukacji na kierunku: Architektura Wnętrz. Tam poznałam zupełnie inny świat - a przede wszystkim Martę - naszą wykładowczynię i Architekt, której wiele zawdzięczam, bo ona również bardzo mnie wspierała i zawsze służyła pomocą. Zajęcia odbywały się w weekendy i w połączeniu ze studiami, pracą (no bo jakoś trzeba było na te zajęcia zarobić - tak więc uczyłam w szkole muzycznej w Kościanie) i resztką sił na życie towarzyskie - szybko zrobił się ze mnie wrak człowieka ;-) ale nie poddałam się, czułam intuicyjnie że tu chodzi o coś ważnego. W 2018 roku obroniłam dyplom, zrobiłam zaliczeniowy projekt wnętrz, ukończyłam kurs i wyszłam za mąż, a potem rozpoczęłam życie zawodowe i małżeńskie. I dotarło do mnie, że stoję na totalnym rozdrożu.

To ja z moim (wtedy jeszcze) narzeczonym. Właśnie obroniliśmy prace magisterskie.
To ostatnia próba przed moim dyplomem - koncertem wieńczącym studia.
Pierwsze ważniejsze projekty

Od samego początku szkoła nie dawała mi takiej satysfakcji zawodowej, jak się spodziewałam. Po zakończeniu studiów praktycznie od razu dostałam pracę w innej - wyjątkowej szkole muzycznej na Poznańskiej Śródce i spędziłam tam fajne 4 lata z cudownymi ludźmi, z którymi do dziś utrzymuję ciepłe relacje. To była inspirująca przygoda, ale wciąż miałam takie poczucie, że to nie jest to co chcę w życiu robić. Jednocześnie miałam już wtedy pierwsze projekty za sobą - pracowałam głównie dla znajomych, albo jako podwykonawca innych projektantów wnętrz. Czas mi się wiecznie kurczył, a mnie ogarniały coraz większe frustracje. Doszłam w pewnym momencie do wniosku, że to wszystko było "psu na budę", że zmarnowałam już swoją szansę i od początku trzeba było wybrać Architekturę. Ale trwałam tak dalej w tym manewrowaniu pomiędzy szkołą, a projektami aż w końcu - po jakimś roku zdecydowałam, że chcę jeszcze raz napisać maturę i zdać na studia architektoniczne. Zaczęłam się do tego przygotowywać. I dokładnie w tym momencie, moja "rzeczywistość projektowa" zaczęła się zmieniać. Zleceń było coraz więcej, a czasu coraz mniej. Zaczęłam wtedy dość intensywnie jeździć na budowy i poznawać różne ekipy wykończeniowe. Trafiłam też na wyjątkowego stolarza, z którym szybko złapałam wspólny język - a z którym pracuję do dziś. Wiele mnie nauczył. W tamtym czasie zainteresowałam się również mocniej projektową branżą, inwestowałam w kolejne kursy i szkolenia. Trafiłam na takich Architektów jak Agnieszka Konieczna, Agnieszka Pasieka - Adamek, czy Iza Gemzała. Te kobiety dawały masę wiedzy i miały ogromny wpływ na moje zainteresowanie własnym biznesem. W pewnym momencie nauka i praca projektowa zajmowała mi tak dużo czasu i dawała tyle doświadczenia, że zaczęłam się zastanawiać nad sensem rozpoczynania kolejnych studiów. Tak, wiem. Pewnie jakaś część osób obrzuci mnie teraz błotem, ale liczę się z tym. To była moja decyzja i wiem, dlaczego ją podjęłam. Czas przynosił kolejne projekty i znajomości z branży, zaczęłam kompletować swoje ekipy wykończeniowe i nawiązywać współprace. W 2021 postanowiłam: legalizuję swoje działania ;-) Założyłam firmę o nazwie AgMieszka - i zetknęłam się z rzeczywistością przedsiębiorców. Równocześnie pracowałam na pełen etat w szkole, więc... no generalnie było co robić. Ciągłe rozkminianie biznesu, praca po 12 godzin dziennie i wory pod oczami stały się codziennością. Ale byłam w tym wszystkim szczęśliwa, pływałam raz na powierzchni, a raz pod wodą. Czas mijał.
Przeprowadzki.
W swoim dorosłym życiu przeprowadzałam się 6 razy, w tym raz do innego miasta. Motywacje tych przeprowadzek były różne: zawodowe i prywatne. Ale dzisiaj widzę, że mam dzięki temu naprawdę spore doświadczenie. Zetknęłam się z różnymi metrażami, materiałami i rozwiązaniami funkcjonalnymi. Poznałam swoje preferencje i przyzwyczajenia - a przede wszystkim na własnej skórze przekonałam się jak to jest pracować z budżetem, wykańczając dom. Przedostatnia z przeprowadzek - do Konina była najbardziej bolesna, bo spowodowała dodatkową, ciągłą tęsknotę za Poznaniem, za znajomymi ulicami, kawiarniami, kamienicami i parkami... Konin to zupełnie inny świat, w którym się nie odnalazłam. Mieszkaliśmy tam przez rok, podczas którego pracowałam w kolejnej szkole muzycznej - właśnie w Koninie, (mam w naturze coś z pesymisty - często zakładam, że coś może się "spier*****" i wolę się zabezpieczyć. W tym momencie np. byłam pewna, że w życiu nie utrzymam firmy będąc w innym mieście, więc podjęłam pracę w kolejnej szkole). Oprócz etatu, prowadziłam projekty (również z nadzorem!) w Poznaniu i okolicach. Miałam już jako-taką zbudowaną sieć odbiorców, a przede wszystkim wykonawców. Nie chciałam tego tracić. Więc krążyłam jak bumerang - wcześnie rano na budowę, potem z powrotem do szkoły w Koninie, w której zajęcia prowadziłam do 20.00, czasem dłużej. Potem siadałam do komputera i robiłam projekty do nocy. To było makabryczne. Jak ktoś nie wie, Konin jest prawie 100km oddalony od Poznania, więc jest co jeździć... no było ciężko, ale jestem pewna, że gdyby nie to doświadczenie, nie podjęłabym jednej z najważniejszych decyzji w moim życiu.

Jedno z Poznańskich mieszkań, nad którym prowadziłam nadzór w czasie, kiedy mieszkaliśmy w Koninie.
Pierwszy projekt biura w Kamienicy przy ul. Niegolewskich w Poznaniu.

Przeprowadzamy się z powrotem do Swarzędza pod Poznaniem. Rzucam etat.
Nie zliczę ile musiałam w związku z tym przeprowadzić rozmów, bitew z samą sobą, ile obaw i "ale" musiałam się wyzbyć. Wiem, że gdyby nie bliskie mi osoby (w szczególności mój mąż) - pewnie bym się na to nie odważyła. Ale zaryzykowałam. Prowadziłam firmę od 2 lat i wciąż pracowałam na etacie. Byłam fizycznie i psychicznie wykończona. Postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę. W czerwcu 2023 roku złożyłam wypowiedzenie w szkole i stałam się sobie sama sterem i okrętem. I wiem, że to był strzał w 10.
Choć bywa czasami trudno i nadal bardzo dużo pracuję, nie żałuję tej decyzji. Choć musiałam naprawdę sporo popracować nad głową i samą siebie przekonać, że nawet po tylu latach potrafię i mogę robić coś innego - nie żałuję tej decyzji. Totalnie nie żałuję tej decyzji.
Nordic Lab
Im bardziej nabierałam doświadczenia w prowadzeniu własnej działalności, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że potrzebuję jakiegoś większego sprecyzowania swoich działań. Chciałam być kojarzona z czymś konkretnym, czymś co wyróżni moją firmę od innych firm, zajmujących się projektowaniem wnętrz. Chciałam mieć nie tylko firmę, ale markę. Zaczęłam więc ponownie aktywną pracę nad takimi zagadnieniami jak "model biznesowy", "nisza", "idealny klient". Zdałam sobie sprawę, że najbardziej interesują mnie szeroko pojęte klimaty wnętrz skandynawskich. Mocno czułam prostotę i funkcjonalność takich wnętrz. Przemawiał do mnie ukłon w stronę natury i klimatów vintage. Zaczęłam czytać i kolekcjonować książki o tej tematyce i coraz mocniej zagłębiać się w temat, który stał się moim zamiłowaniem. Zrozumiałam, że muszę zmienić nazwę firmy, inaczej pokierować pewne działania, założyć nowego bloga, nowe social media... wymyśliłam nazwę i zaprojektowałam logo, opracowałam nową strategię. Pracy było dużo - i wciąż jest, bo budowanie marki pod nową nazwą, to jak budowanie nowej firmy - pewne rzeczy musisz zacząć od nowa. Więc buduję, systematycznie dzień po dniu. Ale czuję się tak, jakbym wróciła do domu. Więcej informacji na temat mojej filozofii projektowania wnętrz znajdziesz tutaj, tutaj i tutaj.


Kamienicy zawsze były mi drogie. Takie projekty są mi szczególnie bliskie.
Jestem teraz w takim miejscu, w którym czuję się szczęśliwa. Realizuję się, rozwijam i nie boję się sięgać wysoko. Kiedyś myślałam, że po prostu wystarczy projektować i jakoś to będzie. Teraz, kiedy mam wreszcie czas na pracę również nad swoją firmą (!), widzę jakie efekty to przynosi, jak bardzo mi tego brakowało i jak szalenie ważna jest ta kwestia. Jak bardzo kocham pracować nad rozwojem własnej firmy. I kurczę - dzisiaj już potrafię to powiedzieć, jakkolwiek narcystycznie to dla niektórych zabrzmi - chyba nie aż tak źle mi idzie w te klocki ;-) A fakt, że tak dużo jeszcze mnie czeka, tylko mnie motywuje do działania. I jest jeszcze jedna rzecz, która okazała się być dla mnie mega istotna - ale poczułam to dopiero niedawno, właściwie w momencie, w którym... postanowiłam, że napiszę ten artykuł. Wiecie co to jest? Poczucie ulgi.
W życiu i w pracy bardzo sobie cenię szczerość i autentyczność. Dlatego podzieliłam się tą historią. Taka jest, nie zmienię jej. Za to nauczyłam się być z niej dumna i podziękować sobie za wytrwałość i upór w drodze po marzenia (OMG, serio nie planowałam takiej ckliwości!). Tak, nie mam dyplomu - i nigdy sama siebie nie nazywałam Architektem Wnętrz. I co z tego? Mam wiedzę, spore doświadczenie, fajne projekty i zadowolonych klientów na koncie. Mam siłę i apetyt na więcej. Mam narzędzia i predyspozycje do rozwoju, oraz ludzi, którzy mnie wspierają w moich poczynaniach (również z branży, co jest dla mnie niesamowicie cenne i wzruszające). Mam wiarę, że będzie dobrze - czego chcieć więcej?
Inwentaryzacja domu pod Poznaniem. Moje pierwsze zaprojektowane 150m2.
Jedna z najbardziej mi drogich realizacji (i Klientek).




Jeśli dotarliście do tego momentu, to muszę Wam szczerze pogratulować! Ufam, że dzięki temu artykułowi, trochę lepiej się poznamy. Z ogromną ciekawością myślę teraz o tym jakie są Wasze historie, jaką drogę musieliście przebyć (lub może wciąż nią kroczycie), żeby znaleźć się w miejscu, w którym chcieliście być. Możecie się śmiało podzielić tym w komentarzu :-) Myślałam też o tym czego Wam pożyczyć na Nowy Rok... i chyba chcę Wam najbardziej życzyć odwagi - aby na tej drodze do spełniania marzeń jej nie zabrakło. Nigdy.

Comentários